Lista aktualności Lista aktualności

Od stu lat „Echa” niosą

Miały być edukacyjnym mostem między leśnikami a społeczeństwem. Stały się atrakcyjnym, bogato ilustrowanym magazynem, w którym tematyka leśna łączy się z kulturą, nauka z polityką, a ekologia przeplata z modą. Tak było sto lat temu. I wtedy, i dziś, „Echa Leśne” to pismo o skomplikowanych relacjach pomiędzy ludźmi a przyrodą.

Echo nigdy nie pojawia się w próżni i nie inaczej było z „Echami Leśnymi”. „Sylwan”, „Leśnik Polski”, „Las Polski” i „Życie leśnika”… – słowo „las” odmieniane było przez wszystkie przypadki w polskich tytułach prasowych na długo przed powstaniem listopadowym, a swoje lokalne warianty miały też wszystkie zabory. Właśnie w XIX wieku wiedza o lasach i leśnictwie zaczęła się rozwijać w błyskawicznym tempie, nic też dziwnego, że po odzyskaniu niepodległości liczba leśnych tytułów znacznie się wzrosła. Poza absolutnym fenomenem, jakim był liczący sobie już wówczas blisko sto lat „Sylwan”, pojawiło się aż pięć nowych czasopism, z których każde spełniało nieco inną funkcję: od czysto naukowych, przez bardziej praktyczno-branżowe, informacyjno-handlowe, do popularnonaukowych. Leśna aktywność wydawnicza była wręcz tak intensywna, że gdzieniegdzie żartowano, iż skoro w mediach oficjalnych pisze się o Lasach Państwowych najczęściej źle, to aby poprawić ten wizerunek, firma musiała stworzyć własne media i zacząć pisać sama o sobie. 

Jakkolwiek było, na tle tej leśno-medialnej aktywności powstałe wiosną 1924 roku „Echa Leśne” były od początku pismem szczególnym. Wszystkie inne pisały bowiem o lesie dla leśników. „Echa” natomiast jako pierwsze zaczęły pisać o lesie dla ludzi. I było to podejście bardzo wówczas nowatorskie.

Przed odzyskaniem niepodległości nie istniało takie pojęcie jak czas wolny. Korzystała z niego garstka próżniaczej arystokracji, ale dobrze ponad 90 proc. społeczeństwa nigdy wcześniej nie słyszało o urlopach, wolnych weekendach, nie wspominając już nawet o możliwości wyjazdu wypoczynkowego. Po roku 1918, w państwie już demokratycznym, w którym postulaty socjalne zaczęły przebijać się w społecznej dyskusji, wszystko to stawało się dostępne. A że niewielu było stać na egzotyczne podróże, to właśnie te najbliższe, polskie lasy z dnia na dzień stały się miejscem nieustających wycieczek i pikników, spływów kajakowych i obozów harcerskich. Po raz pierwszy w swoich dziejach lasy miały się otworzyć na człowieka. Do tej pory leśnik musiał dbać o las. Teraz dodatkowo musiał nauczyć się budować skomplikowaną relację las-człowiek. W takim właśnie celu powstały „Echa Leśne”. Ten i więcej artykułów znajdziesz w najnowszym numerze Ech Leśnych

Pisarze wśród drzew

Jan Kłoska dobiegał wówczas czterdziestki i trudno było przecenić jego zasługi dla polskiego leśnictwa. Dekadę wcześniej kierował Średnią Szkołą Leśną przy Centralnym Towarzystwie Rolniczym, dwa lata później współtworzył Wyższe Kursy Leśne, czyli w zasadzie pierwszą polską wyższą uczelnię leśną, a trzy lata później był już wykładowcą na wydziale leśnym SGGW w odrodzonej już Polsce. Był inżynierem, najlepiej chyba jednak czuł się jako pedagog i publicysta. Był też człowiekiem otwartym i bystrym obserwatorem – kiedy tylko nadarzyła się okazja, zgłosił pomysł stworzenia nowego pisma, które całkowicie przemodelowałoby obraz lasów. Zarówno w oczach społeczeństwa, jak i samych leśników. „Nie tylko zatem są obsłużeni należycie leśnicy, lecz i szerokie warstwy społeczne zapoznawać się mogą za pomocą »Ech Leśnych« ze sprawami leśnymi lub posiadane wiadomości pogłębiać” – streszczał swoją koncepcję.

Kłoska był stosunkowo młody i miał zaskakujące wyczucie mediów. Zdawał sobie sprawę, że pismo, o jakim marzył, nie może być hermetyczne i traktować wyłącznie o drzewach czy leśnych zwierzętach. Jeżeli sięgnąć ma po nie przeciętny czytelnik, musi być tam też „coś do poczytania”. „Miesięcznik popularno-naukowy i literacki, wydawany ozdobnie, bogato ilustrowany” – wyliczał wytyczne i realizował je niemal od pierwszego numeru. Oprócz spraw ważnych dla leśników wiele miejsca zajmowała także kultura, a nawet polityka – zarówno krajowa, jak i zagraniczna. W każdym numerze pojawiały się recenzje najnowszych spektakli teatralnych, relacje z wystaw malarskich, a już najwięcej miejsca poświęcano książkom. Nie tylko je recenzowano czy polecano nowości, ale też udostępniano przestrzeń na premierowe opowiadania. I to nie byle jakie.

Wśród publikujących w „Echach” autorów pojawiały się takie nazwiska jak Ferdynand Ossendowski, jeden z najbardziej poczytnych pisarzy polskich, którego książki wydano w 150 przekładach na 20 języków. Jego samego porównywano z takimi sławami, jak Karol May czy Jack London. Na tych samych łamach można było znaleźć opowiadania Kornela Makuszyńskiego – twórcy postaci Koziołka Matołka, ale też mnóstwa rozchwytywanych przed wojną „poważniejszych” powieści. Nie zabrakło też nazwisk dziś już nieco zapomnianych, wówczas jednak cieszących się opinią „wschodzących gwiazd”. Dość wspomnieć poetę i bajkopisarza Juliana Ejsmonda czy Mieczysława Smolarskiego, wizjonera science fiction, który kilka lat później oskarżył na międzynarodowym forum samego Aldousa Huxleya o splagiatowanie w „Nowym wspaniałym świecie” jego powieści „Miasto światłości”. A jak stwierdzili eksperci, miał do tego pewne podstawy.

Regularnie pojawiały się w „Echach” kącik z modą dla pań, sporo wiadomości sportowych, a także politycznych – choć tu redakcja wykazywała zaskakujący wręcz umiar. Co jednak ciekawe, praktycznie od początku lat 30. ukazywały się w piśmie artykuły poświęcone kwestiom obronności i jej związków z lasami. Szerokiemu gronu czytelników przypominano leśne epizody powstania styczniowego, leśnikom zaś udzielano porad, jak prostymi metodami utrudnić potencjalnemu wrogowi przedostanie się przez knieję. Z biegiem dekady coraz częściej w roli owego wroga obsadzano III Rzeszę – co wówczas wcale nie było tak oczywiste, gdyż Herman Goering regularnie odwiedzał białowieskie lasy na polowaniach.

Bywało więc czasem wzniośle, czasem strasznie, ale często też śmiesznie. Niezależnie jednak od proporcji, tak jak chciał Kłoska, zawsze było wszechstronnie.

Las modernistyczny

Kłoska i późniejsi redaktorzy mieli zresztą więcej pomysłów na uatrakcyjnienie magazynu. Gdy dziś przegląda się mocno już pożółkłe i poszarzałe egzemplarze „Ech” z dwudziestolecia międzywojennego, nie robią może takiego wrażenia, ale w tamtych czasach było to pismo niezwykle nowoczesne również pod względem samego wyglądu. Najpierw co miesiąc, później co dwa tygodnie witały czytelników znakomite wręcz okładki utrzymane w duchu niezwykle modnego wówczas modernizmu, a elementy graficznych eksperymentów wdzierały się niekiedy także do wnętrza pisma. Przede wszystkim uderzać musiała liczba zdjęć. Choć rewolucyjny w tej dziedzinie „Ilustrowany Kurier Codzienny” ukazywał się już wówczas od kilkunastu lat, większość ówczesnych gazet wciąż wyglądała jak płachty gęsto zadrukowanego papieru, a jeśli ze zdjęciem – to wielkości znaczka pocztowego. W ich kontekście „Echa Leśne” musiały robić wrażenie niemal kosztownego albumu – a były przecież rozdawane gratis. Także w samej redakcji – najpierw przy Foksal, jednej z bardziej prestiżowych warszawskich ulic, a później na Nowym Świecie, wreszcie przy ul. Żurawiej – do której redaktorzy chętnie zapraszali czytelników na osobiste pogawędki. Archiwalne wydania Ech Leśnych w formacie pdf znajdziesz TUTAJ

Wszystko to musiało robić wrażenie na przeciętnym czytelniku, ale przecież nie tylko o wrażenie chodziło. Bo ten blichtr był środkiem, celem zaś – nauka. – Było to pismo szczególne, bardzo otwarte i myślę, że niezwykle zasłużone w kwestiach edukacji leśnej – zgadza się dobre sto lat później jeden z następców inżyniera Kłoski, Sławomir Trzaskowski. Większą część każdego wydania wypełniały bowiem treści oswajające czytelnika z lasem, uczące go obcowania z przyrodą, uwrażliwiające na konieczność jej ochrony. Co ważne, podane bez nudnego dydaktyzmu. Pojawiały się reportaże ze spływów kajakowych czy wysokogórskich wycieczek, teksty ciekawostkowo przedstawiające zwyczaje dzikich zwierząt, ale też – jak czasem, a często nie bez racji, ich postrzegano – na wpół dzikich ludzi, czyli leśników. „Ludzie myślą, że gajowy to tylko z flintą po lesie spaceruje” mówił jeden z ówczesnych gajowych. Po lekturze „Ech Leśnych” można było dobrze zrozumieć, że bynajmniej „nie tylko”, a tak naprawdę to wiele, wiele więcej.

Choć po prawdzie w kwestii pewnego zdziczenia leśników coś jednak było na rzeczy i Kłoska doskonale zdawał sobie z tego sprawę. „Wyjątkowo trudne zadania ma do spełnienia prasa leśna. Leśnicy, dla których prasa ta w pierwszym rzędzie jest przeznaczona – poza niewielu i to nielicznymi skupieniami – rozproszeni są w małych grupkach lub nawet pojedynczo po wielkich obszarach Rzeczpospolitej, pracują w trudnych na ogół warunkach, mają pracę niejednolitą, składają się wreszcie z ludzi o bardzo różnym wykształceniu – od akademickiego do elementarnego” –  przyznawał. Stworzenie z nich w miarę spójnej grupy, dostarczenie im wspólnych wzorców pracy i dostępu do najnowszych osiągnięć naukowo-technicznych, ale też umożliwienie im wszystkim po równo dostępu do kultury, i rzecz jasna, uświadomienie im, że las należy do wszystkich – to właśnie redaktor uznał za swoją misję.

Lekcja pokory

Pomysł się sprawdził, pismo było popularne, a o rosnącym zapotrzebowaniu sporo mówi to, że w latach 30. ubiegłego wieku „Echa Leśne” stały się dwutygodnikiem. Pismo przestało się ukazywać po wybuchu II wojny światowej. Z jakichś powodów nie zdecydowano się też na jego wznowienie po wojnie i idea magazynu w przystępny sposób popularyzującego sprawy leśne czekała w zawieszeniu kolejnych 50 lat. Reaktywowano ją niemal bezpośrednio po upadku komunizmu w 1991 roku, co jednak najciekawsze – w kształcie niemal identycznym jak przed półwieczem. Zmieniły się czasy, zmieniła w kwestiach leśnych mentalność zarówno leśników, jak i społeczeństwa – cały czas jednak zmieniała się również koncepcja ochrony przyrody, już teraz w skali globalnej. Znów więc powstała konieczność edukacji i „Echa Leśne” ponownie ją podjęły.

– To znów miało być pismo przystępne i otwarte na szerokiego czytelnika, a nie tylko na branżę. Myślę, że właśnie w takim celu ściągnięto mnie z rynku tradycyjnych mediów – opowiada Sławomir Trzaskowski, redaktor naczelny w tamtym okresie. Początkowo podobno nie był świadomy, jak duża była wówczas potrzeba edukowania. Świat się zmieniał, bardzo wzrosła świadomość ekologiczna choćby za sprawą licznych niezależnych organizacji nagłaśniających problemy zanieczyszczenia środowiska czy wymierających gatunków. Kłopot w tym, że rzadko ich wiedza wykraczała poza statystyki i ogólniki – najmniejsza ingerencja w drzewostan ogłaszana była niemal zbrodnią. Nie rozumiano, że w czasie półwiecza również nauki leśne rozwinęły się w niespotykanym dotąd stopniu, a wiążące umowy międzynarodowe wprowadziły polskie lasy w globalny system ochrony przyrody.

– Takie pojęcia, jak urządzanie lasu czy różnorodność przyrodnicza, były ludziom zupełnie obce. Tak naprawdę wcale im się nie dziwię. Jestem biologiem, całe lata zajmowałem się jako dziennikarz ochroną środowiska i sam niewiele o tym wiedziałem. Muszę przyznać, że lata spędzone w redakcji „Ech Leśnych” i kontakt z tym środowiskiem nauczyły mnie przede wszystkim pokory. Tym bardziej jednak zrozumiałem, że edukacja leśna to coś, co się nie kończy. To coś, co trzeba kontynuować, a czasem zaczynać od nowa. Proszę zwrócić uwagę, że w Polsce leśnicy wciąż są nieustannie atakowani, podczas gdy wyniki mają wręcz znakomite. Różnorodność cały czas rośnie, a niektóre gatunki zwierząt, na Zachodzie dawno wymordowane, u nas mają się wręcz doskonale i ich populacje rosną. O tym trzeba mówić cały czas – przekonuje Trzaskowski.

Zapytany, czy śledzi najnowsze wydania „Ech Leśnych” i jak ocenia realizację ich misji, dodaje: – Od kilku lat jestem na emeryturze, więc kontakt mam ograniczony. Ale z tego, co widziałem, pismo jest wciąż bardzo atrakcyjne i myślę, że spełnia swoją rolę.

***

Obecnie „Echa Leśne” wydawane są przez Ośrodek Rozwojowo-Wdrożeniowy Lasów Państwowych w Bedoniu. Redakcji wciąż przyświecają te same cele co Janowi Kłosce – magazyn ma przybliżać zagadnienia przyrodnicze i leśne społeczeństwu, zachwycać zdjęciami wykonanymi przez najlepszych fotografów, polemizować z tym, co aktualnie odbija się „Głośnym echem”, ale przede wszystkim – ma przekazywać merytoryczną wiedzę i uwrażliwiać na kwestie przyrodnicze. Czasy się zmieniają i choć nie ma już kącika o modzie ani rubryk politycznych, „Echa Leśne” wciąż dotyczą aktualnych spraw i problemów, jak zmiana klimatu, ochrona przyrody czy działalność Lasów Państwowych i leśników. I jak podkreślają redaktorzy magazynu, ich celem jest kontynuowanie rozpoczętej sto lat temu tradycji, by w piękny, wartościowy i interesujący sposób przybliżać czytelnikom las i by „Echa Leśne” wciąż rozbrzmiewały w polskich domach. 

Warto podkreślić, że „Echa Leśne” są wciąż bezpłatnym magazynem, dostępnym we wszystkich nadleśnictwach, parkach narodowych i krajobrazowych.